środa, 14 stycznia 2015

Klify Dingli & Mdina

Następnego dnia wybraliśmy się na Klify Dingli. Słoneczna pogoda nadal nam dopisywała, więc widoki powtórnie były atrakcyjne :) 
Na miejscu warto przejść się wzdłuż wybrzeża i poszukać miejsc z których najlepiej widać klify. Jest to najbardziej spokojne miejsce na Malcie, które widzieliśmy do tej pory. Odnosiliśmy wrażenie jakbyśmy byli na pustkowiu. Roślinność (głównie Opuncja z której maltańczycy robią zacne likiery), kamienie, skały, jedyna Kapliczka Świętej Magdaleny, od czasu do czasu domki z ogródkami. Nie ma też żadnych fortyfikacji, co jak na Maltę jest dziwne, lecz wszystko to zasługa pond 200 metrowych klifów, pewnie zniechęciły nie jednego wroga ;) Jest też o wiele spokojniej jeśli chodzi o turystów, teren jest na tyle obszerny, że nawet jeśli ktoś się pojawi, to jest to nieodczuwalne ;)
W rejonach klifów spędziliśmy sporo czasu. Spacer można szacować na jakiś 4 godziny, uwzględniając przystanki przy urwiskach z punktem widokowym… oraz długość tych postojów :)





Klify Dingli i w tle bezludna wyspa Filfla - znana już nam z Blue Grotto :)





















Postanowiliśmy przerwać sielankę i po czterogodzinnym pobycie w Dingli, ruszyliśmy do Mdiny. 




Mdina - dawna stolica Malty, zwana "Cichym Miastem" (ze względu na ograniczony ruch drogowy oraz na niewielką ilość jej mieszkańców). Mdina położona jest w środku wyspy na szczycie wzgórza (213 m nad poziomem morza) i otoczona jest tęgimi murami. Po kliku dniach na Malcie, mamy wrażenie, że wszystkie miasta są podobne (prawie takie same? :p) Dawna stolica, jest bardziej zadbana i posiada szereg bardzo wąskich uliczek, co jest jej największym atutem, nie pomijając Katedry Św. Pawła.











Wieczorem wybraliśmy się na spacer St. Julian's. Trafiliśmy nieco dalej... 
Do jednej z ulic Paceville. Jest to jedna wielka "imprezownia", po obu stronach ulic klub za klubem, bary z przekąskami, restauracje, a na końcu ulicy centrum handlowe.
Kluby otwarte są codziennie, kusząc przechodniów darmowymi powitalnymi drinkami! Do miasteczka zjeżdżają się mieszkańcy i turyści z całej wyspy.
Weszliśmy do pierwszego klubu z którego wydobywała się muzyka pochodzenia kubańskiego.
Ku naszemu zdziwieniu zobaczyliśmy, że odbywa się kurs salsy - i jest możliwość uczestniczenia w nim codziennie, za darmo!
Od tej pory wiedzieliśmy, co będziemy robić w jutrzejszy wieczór... ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz