niedziela, 21 lutego 2016

Kuba "Wyspa jak wulkan gorąca" -> Luty-Marzec 2016 - X KROK


Lecąc po marzenia...

Ponownie, kosztem wyjazdu na narty, zimową porą wybraliśmy inny kierunek. 
Śniegu zapewne tam nie ma, nie było i nie będzie. Za to jest: słońce, majestatyczne plaże, wszechobecna zapadająca w pamięć muzyka, zmysłowe tańce, zielone łany trzciny cukrowej, złoto wyspy - cygara, narodowy trunek - rum, czyli nic innego jak kraina rewolucji - KUBA!

Kuba jest naszym marzeniem, dlatego też postanowiliśmy je w tym roku zrealizować.
Póki Kuba jest Kubą :) 
Choć stosunki z USA się ocieplają, upłynie jeszcze sporo czasu, nim na wyspie będzie tak, jak w innych współczesnych krajach.
My nie czekamy... lecimy :)
Szczerze mówiąc zobaczmy, czy nasze marzenie będzie warte zachodu. Bowiem często w życiu bywa tak, że nasze wyobrażenia i pragnienia o czymś/o kimś często nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. 
Jak pisał Albert Camus: "Człowiek zawsze ma przesadne wyobrażenie o tym, czego nie zna". 

Czy Kuba w teraźniejszości okaże się naszym rozczarowaniem, czy też pokaże się jako kraj, który sobie wyobrażaliśmy? Kraj, który spełni nasze marzenia?
Mimo wszytko, jesteśmy napełnieni pozytywną energią, ponieważ sama wyprawa na Kubę, będzie już osiągnięciem marzeń.
A jak będzie na miejscu, zobaczymy i odpowiemy Wam po powrocie.

Wybieramy się w 3 osoby, 22 lutego wylatujemy, 10 marca jesteśmy z powrotem w Polsce. Lecimy rosyjskimi liniami lotniczymi Aeroflot, z Warszawy do Hawany z przesiadką w Moskwie (z powrotem identycznie) ;)

Plan podróży jest. Nawet kilka opcji. Na razie nie piszemy o nich, bowiem nie wiemy, który uda się zrealizować. Wszystko zależy od komunikacji na Kubie: czy będziemy korzystać z transportu publicznego, czy z prywatnych taksówek, a może z wypożyczonego auta? Wszystko okaże się na miejscu. 

Poniżej mapka:

Kuba i jej sąsiedztwo
Co zabieramy?

Dokumenty:

- paszport;
- międzynarodowe prawo jazdy;
- książeczkę sczepień (wylot na Kubę nie zobowiązuje do dodatkowych szczepień, niemniej jednak jak posiadamy żółtą książeczkę z dobytkiem, to zabieramy);
- dobre ubezpieczenie. My wykupiliśmy w PZU, wiemy, że Kuba je toleruje i nie ma żadnych problemów (koszt za cały pobyt to 180 zł/os. Koszty leczenia: 200 000, OC: 50 000, NNW: 100 000);
- karta turysty (tarjeta del turista), wiza. Można kupić w konsulacie, ale trzeba jechać osobiście i nie jesteśmy pewni czy dostanie się na miejscu. My kupiliśmy przez warszawskie biuro podroży Opal Tavel, przesłaliśmy scan paszportu, potwierdzenie przelewu (155 zł/os.), dane do wysyłki. Za 3 dni wiza była u nas. Jeśli ktoś mieszka w Warszawie, może udać się osobiście, kartę dostanie na miejscu za 140 zł.
 - voucher na pierwszy nocleg, w naszym przypadku w Hawanie.

Karta turysty, 1 odcinek oddajemy przy wlocie na Kubę, 2 przy wylocie. Mimo, iż wykupiliśmy wizę, to i tak przy wylocie z kraju trzeba zapłacić dodatkowe 25 CUC od osoby :)

UWAGA. Po wylądowaniu na Kubie, służby na lotnisku, mogą żądać okazania (oprócz paszportu i wizy, rzecz oczywista) ubezpieczania oraz miejsca pierwszego noclegu.

Pomoce:


- 2 przewodniki;
- rozmówki hiszpańskie wraz z mini słownikiem;
- mapa samochodowa, jakbyśmy zdecydowali się na wypożyczenie auta;
- masę wydrukowanych informacji, porad, miejsc do spania, itp, itd.


Sprzęt:


- aparat fotograficzny,
- przejściówka,
- tablet. Wiemy, że na Kubie nie ma dostępu do internetu (znaczy jest, ale tylko w kafejkach i hotelach, za 30 min. płaci się słono, internet jest tak szybki, że zdjęcia nie przejdą ;p). Spróbujemy, może gdzieś, jakimś cudem się połączymy ;)

Dodatkowo:


- repelenty na nieproszonych gości, tym razem DEET 50%;
- żel łagodzący na ukąszenia owadów;
- krem przeciwsłoneczny. Przekonaliśmy się na własnej skórze, jak potrafi mocne być karaibskie słońce, w Belize 2 lata temu ;)
- masę różnego rodzaju leków. Na wyspie jest bardzo dobra opieka medyczna, ale w aptekach na półkach pustki...

Na Kubie są 2 waluty CUP i CUC. Dla turystów przeważnie wszystko jest w cenach CUC (czyt. seuse, nie żadne cuc czy kuk), choć warto również wymienić trochę CUP, na napiwki i jedzenie na ulicy. 
1 CUC to wartość 1 $, (1 CUC = 25 CUP) Uważać trzeba, na popularny kubański przekręt: wydawanie reszty w CUP, np.: dana rzecz warta jest 5 CUC, dajemy sprzedawcy 10 CUC, Kubańczyk wydaje nam resztę w wysokości 5 CUP, ile na tym tracimy? :p
Jak odróżniać CUC od CUP? Na CUC widnieją pomniki, natomiast na CUP postaci.
Dla turystów zwiedzających pomniki - tak to zapamiętamy, swoją drogą pewnie nie jeden zobaczymy :)

Zabrać na wymianę należy euro nie dolary! Za USD przy wymianie pobierany jest podatek w wysokości 13%.

To na tyle, trochę się rozpisaliśmy tytułem wstępu ;)
Ale to wszystko przez to, że nie będziemy zamieszczać relacji "na żywo" z powodu trudności dostępu do internetu na Kubie... Dlatego chcieliśmy przybliżyć, choć troszkę klimat, jaki na nas będzie czekał już... jutro! :) 

Hasta Luego Amigos!




środa, 14 października 2015

Corralejo & Park Przyrodniczy Wydm Corralejo



Pierwsze wrażenie po wylądowaniu na Fuerteventurze?

Dziewicza przyroda, surowe tereny, księżycowe krajobrazy – w których wulkany odegrały główną rolę w kształtowaniu rzeźby wyspy.


Po niespełna 6 godzinnym locie (strasznie dłuuugo… biorąc pod uwagę, że był to rejs pozostający w granicach Europy), ruszyliśmy w stronę wypożyczali samochodów. Po 20 minutowym załatwieniu formalności, delektowaliśmy się niecodzienną przyrodą zza okna Seata Leona :)

Gdy tylko dotarliśmy na północ wyspy do Corralejo, zameldowaliśmy się w hotelu, zostawiliśmy bagaże i udaliśmy się na wieczorny spacer wzdłuż morza. Po drodze zatrzymaliśmy się w restauracji na kolacje. Zaszaleliśmy… zamówiliśmy kilka rodzajów typowych dla Hiszpanii "Tapas", owoce morza, oraz 2 – jak się później okazało, ogromne patery świeżych różnorakich ryb. Do tego zimne piwo i byliśmy jak nowo narodzeni ;) 

Oczywiście, nie daliśmy rady zjeść wszystkiego...
Wspomnimy jeszcze, że w każdej restauracji, gdy kelner po posiłku wręcza rachunek, przynosi ze sobą Ron Miel – tradycyjny kanaryjski rum z miodem. Próbowaliśmy kilka konfiguracji: solo, z bita śmietaną, z kostką lodu. Słodziutki trunek, potrafi mieć do 30% czystego alkoholu.
I tak oto upłyną nam dzień 1.
__________________________

Dzień 2 należał do błogiego lenistwa.
Zaczęliśmy od wylegiwania się przy hotelowym basenie w celu aklimatyzacji (jak wylatywaliśmy z Polski temperatury były bliskie zera, a na Kanarach jedyne 28 stopni ;))






 Po obiedzie wylądowaliśmy na zakupach. 


Naszą uwagę przykuł sklep o frapującej nazwie ;)



Następnie pojechaliśmy na plażę. Lazurowa woda, a w tle wyspa Lanzarote.



Sprzyjające wiatry na Fuercie, sprawiają, że jest ona rajem dla żeglarzy, surferów, windsurferów oraz kitesurferów.

 


Plażę wybraliśmy w okolicach Corralejo - a dokładnie leżącą w Parku Przyrodniczym Wydm Corralejo. Park rozciąga się na obszarze 2600 ha, obejmując szerokie piaszczyste wydmy nad Atlantykiem. Pasma białych wydm kontrastują z pobliskimi stożkami wulkanów w tle, np. Bayoyo.





W dzień przylotu, jadąc z lotniska do Corralejo, zaskoczyło nas, gdy z surowego i wulkanicznego obrazu, nagle wjechaliśmy na pustynie. Czarna szosa FV-1, a po obu stronach mnóstwo piachu. Szybko się zorientowaliśmy, że jesteśmy na terenie Parque Natural de las Dunas de Corralejo. Po prawej stronie drogi piaszczyste wydmy z dojściem do oceanu, a po lewej "góry piachu" z wulkanami w tle.



                            

UWAGA! Spacerując po plaży wzdłuż oceanu, często można natrafić na nudystów. 


Dyrektor Jacek ;p

  

Dobytek surferów ;)





Po południu zwiedziliśmy centrum Corralejo. 
Dawniej wioska rybacka, dziś miasto portowe i popularny kurort z rozwiniętym zapleczem hotelowym i gastronomicznym. Z Corralejo odpływają promy na Lanzarote, a także na pobliską wysepkę Los Lobos. W mieście znajduje się dużo szkół sportów wodnych oraz liczne miejsca na imprezy - z których rzecz jasna korzystaliśmy ;)



poniedziałek, 12 października 2015

Wyspy Kanaryjskie -> Październik 2015 - IX KROK


Wiemy, że mamy zaległości w postaci podsumowania USA. Rezerwujemy pusty post i z pewnością do niego wrócimy – obiecujemy! ;)

Niemniej jednak, dogoniła nas kolejna podróż. Dogoniła – bowiem kiedy kupowaliśmy w sierpniu bilety stwierdziliśmy, że przed nami sporo czasu nim wsiądziemy do samolotu…
W dzisiejszych czasach, nie ma nic bardziej mylnego niż określenie: „jeszcze sporo czasu”. Czas płynie bardzo szybko – przynajmniej Nam – nie wiem jak u Was? :)

Odnośnie „upływającego czasu”, chcielibyśmy podzielić się z Wami, pewnym artykułem, który mieliśmy okazje niedawno przeczytać, może większość z Was go już zna:

Bronnie Ware jest pielęgniarką z Australii, która przez kilka lat spędzała od 3 do 12 tygodni z osobami, które wiedziały, że niedługo ich życie się zakończy. Rozmawiała z nimi, aby złagodzić ich ból i przygotować ich do śmierci.

Okazuje się, że ludzie niesamowicie dojrzewają, gdy stawiają czoło swojej śmiertelności. Pojawia się klarowność i jasność co do tego, co w życiu naprawdę jest ważne. Pacjenci byli targani całym spektrum najróżniejszych emocji – zaprzeczenia, złości, strachu, akceptacji.
Na podstawie przeprowadzonych rozmów napisała książkę „The Top Five Regrets of The Dying”. To pięć najczęściej pojawiających się tematów w odpowiedzi na pytanie o rzeczy, które umierający chcieliby zrobić w swoim życiu inaczej.

Oto 5 najczęściej wymienianych tematów w rozmowach Bronnie Ware:

1. Żałuję, że nie miałem więcej odwagi żyć życiem prawdziwym dla mnie, a nie życiem, którego oczekiwali ode mnie inni.
2. Żałuję, że pracowałem tak ciężko.
3. Żałuję, że nie miałem odwagi wyrażać swoich uczuć.
4. Żałuję, że nie pozostawałem w kontakcie ze swoimi przyjaciółmi.
5. Żałuję, że nie pozwoliłem sobie być szczęśliwszy.

Na łożu śmierci ludzie zdają sobie sprawę z tego, że szczęście jest tak naprawdę kwestią wyboru. Bardzo często sami sobie uniemożliwiamy bycie szczęśliwym, zwykle poprzez utrzymywanie zawyżonych oczekiwań wobec tego, kim powinniśmy być i jak nasze życie powinno wyglądać.
Oprócz tego, co znalazło się w 5 najczęściej wymienianych żalach umierających ludzi, warto zwrócić uwagę na to, czego tam nie było w ogóle. Bronnie Ware nie usłyszała tego:

– Żałuję, że nie miałem więcej pieniędzy,
– Żałuję, że nie byłem bardziej sławny,
– Żałuję, że nie zaliczyłem więcej dziewczyn/facetów,
– Żałuję, że nie zrobiłem większej kariery.”

...
____________________

Koniec dygresji -  optymistycznie wracamy do naszej wprawy ;)
Lecimy na tydzień na Fuerteventurę. Sprecyzowanych planów nie mamy - głównym celem jest wypoczynek. Na miejscu na pewno wypożyczymy auto i będziemy chcieli zaznajomić się z wyspą.
Wybieramy się w czwórkę - bardzo cieszy nas ten skład, ponieważ lecimy ze znajomymi, którzy mieli wybrać się z nami do Portugalii w ubiegłym roku w listopadzie.
Mamy nadzieje, że teraz nic nie stanie nam na drodze – na drodze w stronę Wysp Kanaryjskich! :)

Hasta Luego!




P.S. Prawdę mówiąc, porostu uciekamy od pierwszych śniegów :p


poniedziałek, 22 czerwca 2015

Los Angeles & Universal Studios

Niestety to już ostatnie 3 dni w USA :( (20,21,22 czerwca). Wróciliśmy do miasta, skąd naszą przygodę z zachodem zaczęliśmy - Los Angeles. 

Sobotę rozpoczęliśmy od zwiedzania najpopularniejszych miejsc LA. 
Nazbyt nie będziemy się rozpisywać, gdyż większość miejsc jest dobrze znana z TV ;)


Panorama na Miasto Aniołów z Griffith Observatory.


Napis HOLLYWOOD musi być! ;)






Aleja Sław. 
Scarlettka z dedykacją dla Jacka B. ;)


Ech... Russell :)))





DOLBY THEATRE, dawny KODAK, sławetny z rozdania Oskarów :)





Legendarne Beverly Hills.






Kanały w dzielnicy Venice.



Venice Beach sąsiadująca z Santa Monica Beach.


Po zwiedzaniu miasta, na plażach również odleżeliśmy swoje ;)


Słoneczny patrol w gotowości :)





Kolejny dzień (w zasadzie cały dzień ;)) spędziliśmy w Universal Studios. Koszt wejściówki to 81$ za osobę. Bilety kupiliśmy on-line, gdyż na miejscu w kasach jest nieco drożej.




Universal spokojnie pochłonie jeden dzień. Moc zabawy, śmiechu i adrenaliny. Park rozrywki na prawdziwie wysokim poziomie.











Tej wersji jeszcze nie widzieliśmy ;)



Studio Tour - objazdówka po studiu filmowym.










Dowód, jak można zbudować miasto z kartonowych i drewnianych płyt.









Samochody Universalu.











Symulacja powodzi: zaczął padać deszcz, nagle z góry spłynął ogrom wody.
Ciekawostka: do wody dodawane jest mleko, bowiem woda w czystej postaci jest mało widoczna dla kamery. 











Sceneria z filmu "Szczęki".




Symulacja wodospadu: gdy odpowiednio ustawimy kamerę wszytko staje się realnej wielkości, choć w rzeczywistości statek jest mały. Wystarczy, że przepłynie kaczka i cały czar pryska... ponieważ okazuje się, iż większa jest od statku :p



Symulacja katastrofy lotniczej. Efekt: jakby wydarzyło się to przed chwilą, jeszcze miejscami dymi ;)






"Grinch: Świąt nie będzie"?


Shrek.


Ponadto w Parku prezentowane są na żywo efekty specjalne, można również pooglądać sztuczki Animal Actors, czy też obejrzeć show kaskaderów, pn.: Waterworld.  










Bardzo zadziwiły nas zdolności aktorów - nie dziwota skoro wszyscy pojawiali się w serialach i filmach, tj.: Transformers, Bones, Revolution, Resident Evil.




Podniebne oświadczyny :)





W poniedziałek zrobiliśmy ostatnie zakupy, spakowaliśmy się i udaliśmy na lotnisko, stamtąd do Frankfurtu, a następnie do Katowic.

To byłoby na tyle, jeśli chodzi o LA i nasz podbój USA...

Na pewno zamieścimy ostatni post z podsumowaniem wyjazdu.
Krotko napiszemy: co nas ujęło, a co nie przypadło nam do gustu.
Choć w 2 przypadku, nie będzie tego za wile - o ile będzie ;)

Póki co, wyjazd pierwsza klasa!

I żal... 
Wielki żal... opuszczać Stany :(